Najważniejszy jest ogień!/opr. J.Jurasz

Kościelne święto Zesłania Ducha Świętego, potocznie zwane Zielonymi Świątkami, przypada na siódmą niedzielę po Wielkanocy.

Skąd ten zwyczaj?

Powszechnie interpretowane jest na podłożu kultu religijnego, jako upamiętnienie ognistych języków Ducha Świętego zesłanych na apostołów. Obchodzone w porze najbujniejszego rozkwitu przyrody w kalendarzu ludowym, jest uwieńczeniem cyklu obrzędowości wiosennej.

Zwyczaje i wierzenia zachowały się z naszej słowiańskiej kulturze i sięgają czasów przedchrześcijańskich, jak zresztą sporo innych. W polskich Karpatach do tradycji należało mojenie, czyli przystrajanie domów i budynków gospodarskich oraz palenie obrzędowych ognisk, częstokroć zwanych „opalaniem pól”. Ponadto istnieją pewne przesłanki pozwalające sądzić, że dawniej na Zielone Świątki obchodzono też święto pasterskie. Mojenie domów było zapewne zabiegiem magicznym, pełniącym funkcje zabezpieczające. Używano do tego gałązek takich drzew jak: lipa, jesion, jawor, brzoza.

Zwyczaj palenia ognisk znany był w całych polskich Karpatach i wciąż jest jeszcze popularny.

Dawniejsze badania etnograficzne, jak i współczesne wypowiedzi ludzi na badanych terenach, niedwuznacznie wskazują na związek zielonoświątkowych ognisk z magią wegetacyjną.

We wsiach Beskidu Żywieckiego palenie ognisk w tym czasie nazywano „łopolywaniem zboza”. Gospodarze „łopalali” własne pola z wiarą w dobre urodzaje, potem przejęli to młodzi chłopcy, którzy choć trzymali ten zwyczaj, to już tak w to nie wierzyli.

Skrzykiwali się w tym czasie gospodarze i kawalerowie z jednego placu i na obrzeżach pól rozpalali ogniska, a w nich smolne szczapy lub wypełnione żywicą „kozubki/kadłubki” z kory, biegali po miedzach dookoła pól i krzyczeli ile sił:

„Hej! Hej! Hej!

 Łopol Boze moje zboże, somsiodowi jako moze!”

„Źrej żytko, źrej!”

Wierzono, że ten zabieg pozwoli uchronić pola od gradobicia, zalewania pól, suszy i robactwa. Blask palonych ogni widocznych ze wsi i dźwięki muzyki płynącej z oddali przyciągał dziewczęta i rozpoczynała się wspólna zabawa, trwająca często do rana.

W obrzędowości Zielonych Świątek w badaniach regionalnych można odnaleźć pozostałości dawnego święta pasterskiego. W niektórych wsiach gazda wyganiał rano krowy i wraz z całą rodziną szli na pastwisko zabierając patelnie, „spyrke” i jajka, aby je tam usmażyć. Jak podają informatorzy : „pasterze robili sobie na pastwiskach zabawę, dostawali  z domu od gospodarzy jajka i smażyli jajeśnice na ognisku. To się nazywało „faryna”.” Stąd pewnie zwyczaj smażenia jajecznicy w tym czasie.

Z dawnych tradycji do współczesnych czasów gdzieniegdzie przetrwał zwyczaj palenie ognisk, jajecznicę zastąpiła kiełbasa. Dodatkową atrakcją (wątpliwej zresztą jakości) bywało rozpalanie ognia  pośrodku starych opon samochodowych…

Tekst opr. J.Jurasz na podstawie książki dr. Krystyny Kwaśniewicz pt. „Zwyczaje doroczne polskich górali karpackich”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content